niedziela, 23 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 1

Zielona strzała wbiła się w drzewo. Spłoszona kuna umknęła między krzaki. Ciekawe, kiedy w końcu upoluję obiad, pomyślała Hestia. Rozejrzała się, czy nikogo nie ma w pobliżu. Gdyby ją przyłapali na polowaniu, resztę życia spędziłaby w więzieniu. Odgarnęła czarne jak onyks włosy z czoła. Nagle usłyszała szelest niepodobny do zwykłych odgłosów lasu. Padła na ziemię. Okryła się szczelnie peleryną, aby ukryć swoje niesamowite czarne skrzydła. Jęknęła. W zasięgu wzroku pojawiły się trzy postacie. 
- Ruszajcie się! Widziałam ją dziesięć minut temu, nie mogła odejść daleko. No, chcecie się zabawić czy nie? - usłyszała głos , niewątpliwie należący do kobiety. Cholera, pomyślała. Gnębiacze... Zera miały zwyczaj nazywać tak osoby pastwiące się nad nimi, kiedy tylko mogły. I to bezkarnie. Zera były niczym, najniższym szczeblem społeczeństwa, odrzuconym nawet przez własnych rodziców. Inne numery żyły normalnie - pracowały, miały rodziny, zawsze mogły się najeść i wrócić do ciepłego domu. Im zostało to wszystko odebrane, było tak od wieków - żywiły się resztkami ze śmietników, mieszkały w różnych gruzowiskach, ubierały to, co znalazły. Nie miały prawa niemal do niczego, zwłaszcza do polowania w lasach i ,, rozrodu ''. To ostatnie było karane śmiercią matki i dziecka, bez względu nawet na to, czy kobieta została zgwałcona przez inny numer. 
Dziewczyna i dwaj, jak zauważyła Hestia, towarzyszący jej bliźniacy, coraz bardziej się zbliżali. Byli już bardzo blisko, Zero zastygła w miejscu. Zaraz mnie zauważą... niespodziewanie koło niej przeleciał ze świstem kamyk i upadł kilkaset metrów dalej.
- Tam! Szybko, bo zwieje! Macie pałki? Dobrze... ha ha ha ha! - cała trójka pobiegła do miejsca, gdzie wylądował pocisk. Dziewczyna instynktownie wiedziała, że to jej jedyna szansa. Wyskoczyła z zarośli i zaczęła uciekać. Kiedy mieszkała w mieście, była uważana za jedną z najlepszych biegaczek. Teraz jej stopy ledwo muskały ziemię. Niedługo potem gnębiacze zorientowali się, że ich podpuszczono. Usłyszała krzyk wściekłości, ale była za daleko, aby zdołali ją choćby dostrzec. Jej peleryna koloru khaki powiewała za nią ze świstem. Biegła teraz jedną z wydeptanych przez siebie ścieżek. Prowadziła ona do jej kryjówki - jamy. Stworzyła również kilkanaście fałszywych szlaków, aby aby numery nie znalazły schronienia. Wzleciała w górę i wylądowała na gałęzi ukryta za olbrzymim, ciemnym liściem. Jej słuch nie mylił się - teraz już wyraźnie słyszała daleki, lecz szybko zbliżający się tupot nóg. Czyżby te numery były aż tak szybkie? Myliła się. Na polanę poniżej wpadł nagle chłopak, ale nie był to żaden z bliźniaków. Nie widziała jego numeru - jego dłonie, na których powinna widnieć cyfra, były zasłonięte rękawiczkami bez palców. Skrzydła ukryte miał pod koszulą. 
- Shrag! - zaklął cicho, nadal sapiąc po pogoni. - Wiem, że tu jesteś! Nie bój się, nie skrzywdzę cię, przyrzekam! - Hestia nawet nie drgnęła. Zbyt wiele razy słyszała takie obietnice, które zawsze kończyły się źle. Stwierdziła, że chłopak jest przystojny - jego duże oczy, dąść wąskie usta i włosy, u podstawy ciemne, na czubkach zaś miodowe, zdecydowanie działały na korzyść. 
- Proszę cię! - zawołał znowu. Odczekał parę sekund, po czym rozejrzał się nerwowo i tym razem znacznie ciszej rzucił: - Może tym cię przekonam. - zrzucił koszulę. W zieleń dżungli wbił się ostry sztylet czerni. 

* * *

Hestia wpatrywała się z niedowierzaniem w chłopaka. W Zero. W pierwsze od tylu lat, które chce mieć z nią kontakt. Bolesne wspomnienia powróciły, wbijając się dotkliwie w umysł. Siedem lat temu miała przyjaciółkę, Steirę. Pomagały sobie we wszystkim i nie odstępowały siebie na krok. Były dla siebie przyjaciółkami, powierniczkami, obrończyniami, siostrami i najbardziej zaufanymi osobami, po prostu sensem życia. Pewnego wieczoru otoczyło je kilkunastu gnębiaczy. Każdy miał jakąś broń, a jeden nawet przyprowadził szablodoga. Widać było, że ,, chcą się zabawić ''. Dziewczyny liczyły sobie wówczas tylko osiem lat. Hestia przeraziła się tak bardzo, że strach przyćmił jej rozum i odwieczne pragnienie chronienia przyjaciółki. Błyskawicznie wzleciała w powietrze. Gnębiacze chcieli ją gonić, ale zamiast tego postanowili skatować Steirę podwójnie, za to, że nie zatrzymała koleżanki. Hestia nadal słyszy w snach ten straszliwy wrzask, to wykrzyczane błaganie: ,, Nie! Hestia, nie! Ratuj mnie, Hestia, pomóż mi... NIE! Hestiaaaa... ''  wzdrygnęła się. Z jej lewego oka spłynęła samotna łza. Kiedy gnębiacze odeszli, szybko wróciła do Steiry. Leżała, cała zakrwawiona, jej pierś unosiła się i opadała gwałtownie, widać było, że walczy o każdy oddech. Przypadła do niej. Krew na jej twarzy mieszała się z łzami. ,, Przepraszam, Steira, co ja zrobiłam?! Wybacz mi, błagam... ''  i wtedy usłyszała jej szept, ledwo słyszalny: ,, Hestia... będzie dobrze. Nie martw się. Poradzisz sobie. Hestia... ''  spojrzała jej w oczy. ,, Nie zapomnij o mnie. Kocham cię... ''  jej głowa opadła w bok, z ust wypłynęła strużka krwi. Pamięta, jak wtedy krzyczała. Jak płakała do samego rana nad jej ciałem. Nienawidziła siebie. Nienawidziła gnębiaczy. Nienawidziła świata. Rano, kiedy Zera znalazły ją wycieńczoną, spytały, kto to zrobił. Hestia przyznała się, że gdyby nie opuściła Steiry, prawdopodobnie nadal by żyła. Wtedy czarnoskrzydli odrzucili ją, kazali wynosić się do lasu, nie odzywali się do niej słowem. Przeniosła się więc do puszczy, bo tak było lepiej. Steirę każdy lubił, umiała pocieszać, ale też żartować i rozśmieszać we właściwej chwili. Ona zawsze stała z boku, jako cichy towarzysz... Hestia zaczęła głośno szlochać. Nie obchodziło ją to, że na dole stoi chłopak, który ją odkryje, już nic ją nie obchodziło. Zauważyła jednak, że czuje się przy nim względnie bezpieczna, inaczej nigdy tak łatwo nie straciłaby nad sobą kontroli. Teraz jednak chciała tylko płakać. I błagać, by Steira wróciła. Usłyszała szelest, ale nie zareagowała. Schowała twarz w dłoniach. Ktoś usiłował ją objąć, ale zleciała w dół. Uderzyła ciężko w ziemię, łzy przysłoniły jej oczy. Nieznajomy nie dawał jej spokoju, wylądował obok. Tym razem tylko usiadł, nie dotykał jej. Kilka minut później uspokoiła się. Otarła twarz i odwróciła się do niego. 
- To przeze mnie? - spytał cicho. 
- N-nie - wyjąkała. - No, może po części. - dodała po chwili. Spojrzała na niego. - Masz piękne oczy. - jego szmaragdowe oczy rzeczywiście wyglądały zjawiskowo. 
- A ty niesamowite włosy - dziewczyna zauważyła, że jego wzrok przykuły końcówki jej czupryny; były szkarłatne. Wyciągnął rękę, ale Hestia odchyliła się porywczo.
- Boisz się mnie? Jestem Zerem, tak jak ty. Widzisz? - obrócił się bokiem. Na jego tułowiu widniało paskudne zadrapanie. Dosyć świeże, pomyślała. Spuściła oczy.U Zer oznaczało to zaufanie do drugiej osoby. 
- To ty zmyliłeś gnębiaczy.
- Zgadza się.
- Ja... jestem wdzięczna. 
- Nie ma za co. Pewnie zrobiłabyś to samo. - Hestia zachłysnęła się. Jasne...
- Wszystko w porządku?
- Tak, tak. To... nie ważne. 
Zapadła cisza.
- To... może już pójdę. - Zero przełamał milczenie. 
- Umh.
- Spotkamy się jutro?
- Dobrze.
- tutaj? - pokiwała głową. 
- W południe. - powiedziała. 
- To... do zobaczenia - spojrzeli na siebie. Chłopak uśmiechnął się i wzleciał w powietrze. Hestia zorientowała się, że od dłuższego czasu nie jest czujna. Szybko opadła trawę i zaczęła przeczesywać wzrokiem otoczenie. Tymczasem nieznajomy lewitował między drzewami 30 metrów dalej. Jak to dobrze, że nie zabronili nam latać..., pomyślała z sarkazmem. Gdy szum skrzydeł ucichł, w lesie słychać było tylko szmer liści i łamanie gałązek przez dzikie zwierzęta. Dziewczyna odczekała jeszcze parę minut i kiedy się upewniła, że nie ma nikogo w pobliżu, szybko zbliżyła się do kryjówki. Odgarnęła zarośla strzegące wejścia do schronienia - pionowego tunelu. Hestia stworzyła tutaj drewnianą konstrukcję, na której umieszczona była lina opuszczona na dół. Zakrywając jamę z powrotem zjechała w czeluść. Wylądowała w okrągłej komorze. Chwyciła pochodnię wiszącą na ścianie i sięgnęła po jedną z nielicznych zapałek, które posiadała. Pomyślała, że trzeba będzie wygrzebać ze śmietniska nowy zapas. I zrobić nową pochodnię - tak wkrótce nie będzie się nadawała do niczego. 
Wkroczyła w odchodzący z boku korytarz. Był dość długi. Trafiła na pionową ścianę, po której spuszczona była sznurowa drabinka. W jamie było zbyt ciasno, by rozwinąć skrzydła. Wspięła się po niej i dotarła do swojego gniazdka. Była to niewysoka, sucha jaskinia o średnicy ok. 5 metrów. Zapaliła dwie z kilku rozmieszczonych na ścianach pochodni i odetchnęła. Wszystko w porządku... Zawsze się bała, że ktoś w końcu odkryje jej własny kąt i zdemoluje.
Dopiero zaczęło zachodzić słońce, Hestia miała więc nadzieję, że zdąży jeszcze coś upolować. Rzuciła łuk na zaimprowizowane łóżko, stworzone z kilku skleconych desek i siana i podeszła do wiklinowego kosza, do którego zawsze wkładała strzały. Zgubiła ich dzisiaj aż cztery, powinna bardziej uważać - wyrabianie grotu do pocisku zajmowało dużo czasu. Wzięła z pojemnika kilka strzał. Na szczęście zostało ich jeszcze stosunkowo dużo. Wzięła łuk i zgasiła pochodnie chluśnięciem wody. Chwilę później wisiała na linie. Nasłuchiwała. Gdy uznała, że nic jej nie grozi, powoli wychyliła głowę z chaszczy. Obróciła się dookoła i nie zauważywszy nikogo wyszła z kryjówki. Szybko ukryła wejście i pobiegła drogą przez las. Mogła polecieć, ale jej zdaniem uderzenia skrzydeł były zbyt hałaśliwe. Po kilku minutach dotarła w pobliże wodopoju. Zręcznie wspięła się na drzewo i usadowiła na gałęzi znacznie wyżej. Czekała na ofiarę. 

* * * 

 Minęło pół godziny. Puszczę ogarnął mrok. W pobliżu stawu nadal nie pojawiło się żadne zwierzę. Hestia nie jadła od dwóch dni. Jeżeli zaraz czegoś nie upoluje, możliwe, że nie będzie w stanie wstać jutro rano. Wiedziała to z doświadczenia. Pozostawało już tylko jedno wyjście - iść do miasta. Skrzywiła się. Chodziła tam tylko wtedy, kiedy to było naprawdę konieczne. No cóż, może znajdę zapałki pomyślała i ostatecznie stwierdzając, że nie ma sensu dłużej zwlekać zleciała z gałęzi. lekko wylądowała i ruszyła truchtem. Od Mineasu dzieliła ją spora odległość, przyspieszyła więc. Niespodziewanie usłyszała szczekanie. Szczekanie mrożące krew w żyłach Zer. Szczekanie oznaczające, że zaraz umrzesz. Dźwięk, którego Zera bały się najbardziej. Owo brzmienie nie był zwykłym szczekaniem psa - była to specyficzna mieszanka jeszcze śmiechu hieny i ryku tygrysa. Odgłos ten dobiegał ze strony, w którą biegła. Hestię przeszedł dreszcz. Szablodogi. Zęby i pazury miały ze stali, szkielet dodatkowo wzmacniany metalem i nadzwyczaj czuły słuch i węch. Stworzone były tak naprawdę do jednego - zabijania. Chęć mordu chowała się nawet w ich ślepiach, zimnych i bezlitosnych. Dziewczyna widziała na własne oczy atak tych potworów na bezbronną, czteroletnią Zero. Trzy sekundy i jej ciało rozerwane było na kilkanaście kawałków. A jeden z nich właśnie obgryzał jej łydkę... zebrało jej się na wymioty. Wycie szablodogów zbliżało się. Sparaliżowana strachem Hestia nie mogła ruszyć się z miejsca. Wreszcie jej pierwotny instynkt zareagował - puściła się biegiem z powrotem przez las. wiedziała, że nie może wrócić do kryjówki. Nie dzisiaj. Szablodogi bez trudu wyczułyby jej zapach i odnalazły schronienie. Nieoczekiwanie usłyszała dziwny dźwięk. Niewątpliwie należał on do mutanta, ale wcześniej czegoś takiego nie słyszała. Odgłos powtórzył się, kilka razy głośniejszy. Czy to... nie dowierzała własnych uszom. Szablodogi skomlały. Coś je zaatakowało. Mogło to być zwierzę, albo... do chóru potwornych pisków dołączyły krzyki ludzi. A więc są tam albo strażnicy, albo gnębiacze... Spojrzała na nóż myśliwski, przywieszony u jej pasa. Hipoteza przez nią postawiona była dość nieprawdopodobna, ale mogła okazać się prawdą. Może to naprawdę ten moment, pomyślała. Może nareszcie Zera wszczęły... bunt.

czwartek, 14 lutego 2013

ROZDZIAŁ 5

Na dworze zapadł mrok. Astra, Hestia i David siedzieli przy ognisku i jedli to, co udało im się znaleźć w śmietniku. Hestii przypadły dwa w połowie obgryzione skrzydełka kurczaka i nieco zgniły pomidor. Smaku warzywa prawie nie pamiętała, ale okazał się wspaniały. Zresztą, dla każdego, kto jest głodny, wszystko dobrze smakuje, przypomniała sobie słowa jej dawnego kolegi, Alvina. Ciekawe, czy jeszcze żyje...
- Hestio, co jadłaś w lesie? - Zero próbował rozpocząć rozmowę, aby rozluźnić nieco atmosferę panującą przy palenisku.
- Głównie mięso, króliki, zające, kuny, nawet szczury. Czasem znajdowałam dziko rosnące ziemniaki, a jeżeli mi się chciało, szłam do młodej jabłoni, dość daleko rosnącej od mojego schronienia, aby zjeść jabłko lub dwa... były naprawdę smaczne...
- A ty, Astro? Co lubisz najbardziej?
- Czereśnie. - odpowiedziała szorstko. 
- Czereśnie... fakt, są pyszne... Jadłaś kiedyś czereśnie, Hestio? - dziewczyna odkopała z zakamarków pamięci nazwę owoców.
- Nawet jeśli, to nie pamiętam ich smaku.
- Musisz koniecznie spróbować. Hmm... niedługo powinny pojawić się pierwsze w śmietnikach.      
Znów zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosami jedzenia. Zero, jak to miała w zwyczaju, rozejrzała się. Na podwórku paliło się jeszcze kilka ognisk, przy których siedzieli czarnoskrzydli w parach lub samotnie. Zauważyła, że niektórzy ukradkiem jej się przyglądają. Odwróciła wzrok.
- A właściwie... jak tak szybko zagoiliście mi rany?
- Za pomocą wywaru z kozłowca. - Jedynka spojrzała na niego kątem oka. - Ma zbawienne możliwości.
- Och... dziękuję.
- Nie musisz.
- Wiem. - posiedzieli w milczeniu jeszcze parę minut, po czym kobieta wstała i poszła w stronę swojego mieszkania, rzucając krótkie ,, dobranoc ''.
- No, to ja też się będę zbierał. Zostań na razie z Astrą - powiedział David.
- Nienawidzi mnie.
- Oj, przesadzasz. Na pewno cię nie zabije. Śpij spokojnie. W tej dzielnicy zawsze jedno Zero stoi na straży w nocy.
- Praktyczne rozwiązanie. A ty... gdzie nocujesz?
- Pokażę ci jutro. Miłych snów! - wzleciał w chłodne powietrze. Hestia pozostała jeszcze moment, rozważając wydarzenia ostatnich dni. W końcu zgasiła ognisko i po omacku trafiła na swoje posłanie. Spojrzała w niebo. W lesie zasłaniały je drzewa i olbrzymie liście. Tutaj miała nad głową tyle gwiazd, że aż zakręciło jej się w głowie. Jakie to piękne, szepnęła do siebie. Zaczęła wymyślać linie łączące gwiazdy, stwarzała figury i litery. W końcu z niesamowitą galaktyką nad sobą zapadła w sen.

* * * 

Astra nie mogła zasnąć. Dręczyły ją myśli. Ukradkiem podglądała, jak Hestia rysowała palcem w powietrzu dziwne wzory. Wreszcie pojęła, że rysuje linie między gwiazdami. Zerknęła w górę. O tak, dziś było ich wyjątkowo dużo. I jakoś jaśniej świeciły... zastanawiała się, czy to za sprawą  pojawienia się nowej Nemezis. W lesie pewnie chaszcze zasłaniały jej niebo, pomyślała. Nie wiedziała, dlaczego David skłamał, mówiąc, że uleczył ją wywar z trującej rośliny. Może słusznie chciał utrzymać niezwykłość dziewczyny, ale nie wiedziała dlaczego. Może po prostu chciał, aby była bezpieczna... nagle zrozumiała - zakochał się w niej. I, co gorsza, nie próbował zbytnio tego ukrywać. Musiała go ostrzec, zanim strażnicy przechodzący często obok ruin zauważą, że chłopak złamał prawo. Wtedy... wyglądałby jak Troy, kiedy król i jego świta próbowali go zabić. Z tą różnicą, że on by nie przeżył. A przynajmniej Astra tak uważała. Czuła się odpowiedzialna za chłopaka, ponieważ była przyjaciółką jego opiekunki. Gdyby coś mu się stało, Mara nie wytrzymałaby tego psychicznie, stwierdziła.
Nadal nie wiedziała, czy może ufać Hestii. I czy Zera też mogą. Jeżeli zawierzą jej, a ona postąpi, jak przed laty, winy już nigdy nie zostaną jej wybaczone. Podobno pomogła Davidowi, na co wskazywałyby jej rany, ale podejrzewała, że chłopak sprowokował ją do tego. Zwabił żołnierzy razem z mutantami do lasu, w takie miejsce, aby dziewczyna mogła mu pomóc. Postawił wszystko na jedną kartę. To zdumiewające, co ludzi mogą zrobić z miłości, pomyślała. Ona sama nigdy nie poczuła tego uczucia, mimo że miała do tego prawo. Chociaż nie, społeczeństwo ją odrzuciło. Nadal mogła starać się o pracę i spokojnie chodzić po ulicy, choć obrzucana obelgami przez strażników, którzy widzieli, jak koczuje z Zerami. Była spragniona miłości, jak wszyscy ludzie w jej wieku. Coraz mocniej wierzyła, że tylko ona da spokój jej sercu.
Sen nadal nie nadchodził. Astra przewróciła się na bok, łóżko cicho zaskrzypiało. Noc była cieplejsza niż wczoraj, ale Jedynce opatulonej w gruby sweter, który ktoś wyrzucił zauważywszy dziurę w rękawie, oraz przykrytej kocem nadal było zimno. Spojrzała na Hestię. Była nakryta jej cienkim zapasowym kocem i, jak zauważyła, cała aż drżała z zimna. Kobiecie zrobiło się żal dziewczyny. Zdjęła z siebie sweter i opatuliła nim śpiącą już nową Nemezis. Zero odetchnęła przez sen i stopniowo przestawała się trząść. Jedynka uśmiechnęła się słabo i szybko wskoczyła do łóżka. Opatuliła się szczelnie kocem. Teraz to ona drżała, ale nie obchodziło jej to. Zasnęła parę godzin przed świtem.


* * *

Davida obudził blask poranka. Otworzył oczy, odgarnął gruby koc i zeskoczył z półki skalnej, która służyła mu za łóżko. Kiedyś, przed wieki jakiś król zlitował się nad Zerami i kazał wykuć kilkadziesiąt małych mieszkań w wielkiej skale stojącej niemal w centrum miasta. Inne numery buntowały się, nie chciały pracować, aby jakieś nic nieznaczące ścierwa miały gdzie spać. Uciszyła je suma pieniędzy zaoferowana przez władcę. Działo się to jakieś 500 lat temu, więc nikt już nie pamiętał tamtych lepszych lat dla czarnoskrzydłych. Mara opowiadała mu o minionych czasach, ponieważ jej opiekunka przekazała jej tą historię, aby opowiadała ją następnym pokoleniom. Wtedy Zera dostawały małą, ale zawsze dzienną porcję strawy, kilka razy do roku ubranie i 2 kostki mydła. Niektórzy z nich posiadali jeszcze jego doprawdy skromne zapasy, które nie wiadomo jak przetrwały wieki, ale większość nie miała takiego luksusu. David znalazł niedawno na dnie śmietnika aż pół kostki, ale wiedział, że ktoś wyrzucił ją całkiem przypadkowo - numery na złość zużywały wszystko do końca, wyrzucając tylko popsute jedzenie i absolutnie, przynajmniej według nich, zniszczone ubrania i inne rzeczy. Dlatego Astra posiadała taki sweter, który prawdopodobnie został umieszczony w koszu prze Dziewiątkę lub Dziesiątkę - ci nie wyobrażali sobie życia bez największego luksusu. Teraz przy olbrzymiej skale stało trzydziestu strażników, pilnując, aby w mieszkaniach Zer nie działy się ,, zabronione '' rzeczy. Chłopak przeciągnął się i ziewnął. Mara mieszkała nad nim. Było jeszcze bardzo wcześnie, więc aby uderzeniami skrzydeł nie narobić hałasu, postanowił poszybować na dół. Rozłożył skrzydła i skoczył. Wiał lekki, przyjemny wiatr, chłopak przymknął oczy. Kilku strażników spojrzało z niesmakiem w górę. Gdy Zero uznał, że jest już dosyć daleko od skały, by nie obudzić innych łopotem, wzbił się w powietrze i spojrzał na mieszkanie Mary. Kwatery z zewnątrz nie były zabudowane, więc David bez problemu dostrzegł przewracającą się w łóżku postać. wiedział, że jego opiekunka również niedługo wstanie. Zaczerpnął głęboko powietrza. Było świeże i chłodne. Zdziwiło go to, bo zwykle było nieprzyjemne, duszne od pyłów i zanieczyszczeń z fabryki. Czyżby przestała pracować, pomyślał i odwrócił się w stronę budynku. Zakład pracował jak zwykle. Z dwóch wielkich kominów wbijających się w błękitne niebo jak cierń wydobywał się gęsty, szary dym. Wszystko było jak co dzień, Zero nie wiedział więc, skąd ta zmiana aury. Nagle koło jego ręki śmignął kamień. Spojrzał w dół i zauważył trzy szybko zbliżające się numery. Ich skrzydła były jasnoszare, typował więc, że są to Siódemki lub Ósemki. Następny kawałek cegły przeleciał centymetr od jego nogi. Zabawmy się, pomyślał i ostro zanurkował w dół. Z powodu obecności żołnierzy nie mógł ich zaatakować ani sprawić, by coś im się stało. Gnębiacze zaczęli go gonić. Szybko skręcił za najbliższą budowlę. Ulice były puste, nie zdziwiło go to. Niespodziewanie na swej drodze zauważył strażników. Chcąc, nie chcąc wzleciał w niebo. Gdyby się z nimi zetknął, dostałby baty, tylko dlatego, że za szybko leciał. A gdyby dogoniły go tamte natręty, wartownicy nie zareagowaliby i pozwoliliby numerom spokojnie go pobić. Obejrzał się, postacie nadal go goniły. Zwolnił, wyczuwając wiatr wiejący z przodu. Pozwalał intruzom się dopaść, po czym kiedy byli kilka metrów od niego, rozłożył pionowo skrzydła i poleciał w tył. Manewr ten bardzo zaskoczył gnębiaczy, David zdołał dostrzec, że były to dzieci, miały najwyżej trzynaście lat. Westchnął i znów opadł w dół. Uznał, że nastolatkowie nie będą go już gonić, więc przy odpowiedniej wysokości nad ziemią zaczął spokojnie, niespiesznie szybować. Mylił się. Usłyszał głośny świst i coś ciężkiego spadło mu na lewe skrzydło. Sapnął i przekręcił się na brzuchem do nieba. To był błąd. Niczym grom z góry spadł mu na brzuch chłopak i zaczął go bić po twarzy. Pozostała dwójka zajęła się jego skrzydłami. Jęknął. Uderzając nimi mocno, pozbył się natrętów. Błyskawicznie obrócił się kilka razy wokół własnej osi i zwalił z siebie szczeniaka. Postanowił, że trochę sobie z nimi pogada. Popędził do lasu, nie zważając na to, czy zauważy go jakiś strażnik. Intruzi niestrudzenie leciały za nim.
Zero wybrał miejsce kilkaset metrów od początku linii drzew. Opadł łagodnie między chaszcze. Nie wylądował, tylko schował się za wielkim liściem na gałęzi. Chwilę później w gęstwinę z hałasem wpadły dzieci. Niemal zaplątały się w liany i cienkie gałązki, udało im się jednak wylądować. 
- Gdzie on jest? - spytała dziewczyna. - Przed chwilą tu był...
- Skąd mam wiedzieć? - odpowiedział opryskliwie chłopak.
- Nie miał czasu uciec - mruknął drugi młodzieniec, na oko najstarszy z całej trójki. - Musi gdzieś tu być. Rozejrzyjcie się po krzakach i drzewach. - może coś z niego wyrośnie, pomyślał David. A, co mi tam.
- Dlaczego mnie goniliście? - spytał głośno, jednak nie pokazał się.
- A jak myślisz, tępa szumowino? - krzyknął pierwszy małolat.
- Chcieliśmy cię ukarać za to, że żyjesz! - dodała panna, złośliwie się śmiejąc. Koledzy zawtórowali jej.
- Dlaczego? - Zero nie odpuszczał. Nastolatkowie zaniemówili. Popatrzyli na siebie niepewnie.
- Bo wszyscy to robią... - odpowiedział starszy chłopak, nie będąc pewny swoich słów. 
- A wiecie dlaczego? - młodzi gnębiacze milczeli. W końcu prawie niezauważalnie pokręcili głowami.
- Bo sądzą, że numer na ręce i kolor skrzydeł decyduje o tym, że ktoś jest niesamowity bądź najgorszy - zleciał z drzewa. Natręty wzdrygnęły się. - To nieprawda. Gdybyśmy byli dopuszczeni do takich luksusów jak wy, bylibyśmy tacy sami. Różniłaby nas tylko cyfra na dłoni i barwa skrzydeł. To okropne, że ludzie tak bezmyślnie oceniają innych. Po numerze - wypluł ostatnie słowo. - Chcielibyśmy żyć tak jak inni, ale nam nie pozwalacie, bo mamy czarne skrzydła. To smutne. - umilkł.
- Ale... - zaczął starszy małolat. - Natura po coś dała nam numery.
- To prawda. - potwierdził David. - Ale kto powiedział, że do tego?
Zapadła cisza. W końcu chłopak zaczął odchodzić w głąb lasu.
- Przepraszam. - myślał, że się przesłyszał. Odwrócił się.
- Słucham?
- Przepraszam. - powiedziała głośniej dziewczyna.
- I ja także - dodał starszy chłopiec. Zero wiedział, że mówią szczerze. Popatrzył na drugiego młokosa. Ten nadal patrzył na niego z nienawiścią. Odwrócił wzrok. 
- Dziękuję - powiedział z wdzięcznością. - Jestem David.
- Mam na imię Kira - mruknęła nastolatka.
- A ja Jake. - starszy młodzieniec trącił łokciem młodszego chłopca. Szepnął coś do niego.
- Nie! On jest zły. Jest Zerem, niczym! - dzieciak splunął na ziemię. - Nie zasługuje na nic... - czarnoskrzydły westchnął. 
- Jakbyście byli tak mili, nie mówcie nikomu, że z wami rozmawiałem. Ani że tu jestem. Skończyłoby się to źle zarówno dla was, jak i dla mnie. - popatrzył w górę. - Jeżeli nie uda wam się wylecieć, idźcie w tamtą stronę. - wskazał ręką. - Żegnajcie. - pobiegł w las.
- Zero! - krzyknęła dziewczyna. Przystanął i spojrzał na nią. - Czy... czy zobaczymy cię jeszcze? - chłopak zachłysnął się. Te dzieci ofiarowały mu przyjaźń.
- Przyjdźcie tu za dwa dni. Skoro chcecie, możemy porozmawiać. 
- Będziemy, Davidzie. Do zobaczenia - pożegnał się Jake. David jeszcze raz popatrzył na młode numery, po czym podjął przerwany bieg.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Kocham książki. Fantastyczne, sci - fi, ale obyczajowe też. Według niektórych czytam wolno, ale to nie ważne ;). A oto lista moich ulubionych książek:

1. Kroniki Wardstone. 









Jest to seria książek fantasty, opowiadająca o stracharzu i jego uczniu, Tomie. Stracharz przyjmuje ucznia do okresu próbnego i podróżuje z nim po hrabstwie, zwalczając wszelkie wiedźmy, demony i inne potwory. Seria genialna, kryjąca w sobie wiele tajemnic i nierozwikłanych zagadek. Gorąco polecam :D

2. Gone - zniknęli.






Właściwie ta seria powinna być ex aequo z ,, Kronikami Wardstone '', ponieważ w równym stopniu jest genialna. Opowiada ona o pewnym dniu, w którym z pewnego obszaru zniknęli wszyscy ludzie powyżej 15 roku życia. Od tego czasu nastolatkowie muszą radzić sobie sami, zamknięci w swoistej okrągłej barierze... na dodatek w ETAP-ie czai się dziwna moc... która zawładnie każdym. Naprawdę, to jest genialne, mimo mojego mało błyskotliwego opisu ;> Polecam!!!

3. Niewiarygodne Przygody Alfreda Kroopa 




O tej serii mało kto słyszał, ale czytając ją, każdy wpadnie w zachwyt. Alfred Kroop, sierota pod opieką swego stryja jest normalnym uczniem. Gdy jednak w domu jego wuja pojawia się tajemniczy gość, wszystko wywraca się do góry nogami. Nagle okazuje się, że Alfred jest potomkiem jednego z rycerzy Okrągłego Stołu i ważnym świadkiem. Jedna z najlepszych serii przeczytanych przeze mnie <3.

4. Tobi.



Tytułowy Tobi ma dwanaście lat, półtora milimetra wzrostu i ... mieszka na Drzewie. Jego rodzice zostali skazani na wygnanie, a później pojmani  wsadzieni do najstraszniejszego więzienia. Tobi'emu udało się uciec, i teraz musi stać się bohaterem - nie pozwolić się złapać i uratować swoich rodziców. Jest jeszcze Elisza i świat poza Drzewem... te dwie ksiązki podbiły moje serce. Polecam!!


Na razie nie mam czasu na moje dalsze ,, bestsellery '', ale niedługo dodam resztę ;)

niedziela, 10 lutego 2013

ROZDZIAŁ 4

Hestia posłuchała słów Zero. I tak nie dałaby rady wspiąć się po sznurze z takimi obrażeniami. Westchnęła i z pęka ziół zawieszonych na ścianie wzięła kilka liści i zaparzyła herbatę. Z wdzięcznością odkryła, Ze David zostawił jej całkiem duży zapas wody. Podeszła do skrzynie i wyjęła z niej złotą broszkę. Lubiła się jej przyglądać, w świetle pochodni cudownie się mieniła. Usiadła na łóżku, popijając gorący płyn. Zastanawiała się, czy może całkowicie zaufać chłopakowi. W mieście byłoby to oczywiste, Zera pomagały sobie zawsze i wszędzie. Ale tu... otrząsnęła się. Po co król miałby nasyłać na mnie swoich agentów? W końcu jestem tylko Zerem, pomyślała i cicho zaśmiała się ze swego sarkazmu. W końcu postanowiła iść spać. Zgasiła wszystkie pochodnie, prócz jednej, na tyle długiej, że Hestia uznała że nie wypali się cała do rana. Mimo, że była późna wiosna, chłód nocy był odczuwalny nawet tutaj. Zwinęła się w kłębek i nakryła kocem. Z myślą, że musi zdobyć nowe łuczywa, zasnęła.


* * * 


Obudził ją szczur, który jakimś cudem dostał się do komory. Otworzyła oczy i niczym drapieżny tygrys rzuciła się na niego. Upadła ciężko na kamień, jęcząc głośno, zapomniała bowiem o swoich ranach, które się otworzyły. Leżała na ziemi, krwawiąc i drżąc. W końcu postanowiła wstać, ledwie jej się to udało. Odsłoniła liście na swej ręce i zobaczyła paskudne, krwawiące obficie obrażenie. Miejscami widziała swoje mięśnie, a kilka centymetrów od nadgarstka widniała odsłonięta kość. Zakryła z obrzydzeniem rękę. Łydka wyglądała podobnie. Muszę coś z tym zrobić, inaczej wykrwawię się na śmierć, pomyślała z niepokojem. Zauważywszy pojemnik z wodą, Hestia wzięła go i ostrożnie zaczęła lać na rękę płyn. Krzyknęła. Nigdy jeszcze nie czuła tak piekielnego bólu, ale kontynuowała. Po jej twarzy spływały łzy, kiedy zabrała się za nogę. Znów zawyła, zaciskając zęby. Wreszcie skończyła, w pojemniku zostało jeszcze trochę wody, której się napiła. Woda, która sprawiała jej tyle bólu, teraz, przepływając przez gardło była niczym niebiańska ambrozja. Spojrzała w dół. Krwawienie znacznie ustało, nadal jednak po nodze i ręce spływały strużki krwi. Miała nadzieję, Ze David szybko się zjawi i coś zrobi.

* * *

Trzy godziny później była w stanie swoistego transu. Nie straciła przytomności, lecz nie była świadoma otaczającego ją świata. Wtedy przyszedł David. 
- Hestio!... hej, to ja! Wszystko w po... - umilkł, widząc krew na podłodze. Zrozumiał, że dziewczyna była bliska wykrwawienia. Siedziała na łóżku, podbiegł do niej. Zaczął uderzać ją w policzki. Gdy to nic nie dało, chlusnął jej w twarz resztką wody. Kiedy i to nie poskutkowało, stwierdził, że nie ma wyjścia. Zmienił jej szybko opatrunki, dodając pod liście specyficzną watę powstrzymującą upływ krwi, związał dość mocno sznurkami i podniósł ją. Wziął pochodnię i trzymając ją w zębach zleciał z półki. Omal nie zgasła. Zaczął biec korytarzem, a kiedy znalazł się w komorze, nie zważając na niebezpieczeństwo wystrzelił przez tunel w niebo. Jego skrzydła były zwinniejsze niż Hestii, dlatego odpowiednio manewrując udało mu się wylecieć z przesmyku. Pofrunął prosto do miasta.

* * *

David wylądował w dobrze znanym i w miarę bezpiecznym miejscu. Było to ciemne i zapuszczone podwórko, dookoła stały wraki kamienic, jeszcze mieniące się blaskiem dawnej świetności. Mieszkało tu kilka Zer i jedna bezdomna Jedynka, która chętnie im pomagała. Była to Astra, czterdziestoletnia przyjaciółka Mary. Jedynkom bardzo trudno było znaleźć pracę, a gdy kobieta straciła posadę w fabryce, nie została nigdzie przyjęta. Tak więc zaprzyjaźniła się z czarnoskrzydłymi i pomagała im, jak mogła. Jej też dał się odczuć głód i chłód, a także odrzucenie przez ludzi i nawet własną rodzinę, gdy ta zobaczyła ją z jego opiekunką. David udał się właśnie do niej, wiedział bowiem, że posiada skromny, ale zawsze zapas leków różnej maści. Podejrzewał, że zdobyła je z kradzieży, ale to nie miało żadnego znaczenia.
- Astro! Astro, szybko! Zaraz się wykrwawi... - przyniósł Hestię pod próg jej mieszkania. 
- Co się stało?
- Szablodogi. Lewa łydka i ręka. Wczoraj - chłopak szybko opisał sytuację.
- Wczoraj... rany powinny się choć częściowo zasklepić, a nie krwawić... opatrzyłeś ją złotoliściem, bardzo dobrze... nadal jednak nie rozumiem, dlaczego...
- Ja też nie. Znalazłem ją w transie, próbowałem ją ocucić, ale się nie udało. Masz cokolwiek, co uratowałoby jej życie?
- Najlepszym sposobem byłoby przetoczenie krwi. Ale jeszcze trzeba wiedzieć, jakiej. 
- Zaczekaj chwilę. - David rozejrzał się, wziął kilka głębokich oddechów i dotknął skroni dziewczyny. Wzdrygnął się, nie przerwał jednak kontaktu. Po chwili, sapiąc głośno ze zmęczenia, powiedział:
<wycięty fragment>
 odchylił opatrunki Hestii. Jej rany, okropne przed momentem, teraz wyglądały znacznie lepiej. Nagle sobie coś przypomniał.
- Woda... na ziemi widziałem mnóstwo wody... Pewnie polewała nią rany. To znaczy...
<wycięty fragment>

* * * 

<wycięty fragment XD>

* * *

Hestia otworzyła oczy. Światło dnia oślepiło ją, zasłoniła oczy lewą ręką. Coś się zmieniło, pomyślała. Ręka. Już nie boli. Odsłonił opatrunek. Nie było widać nawet najmniejszego po okropnym obrażeniu. Jak to możliwe? Przez chwilę nie dowierzała zmysłom, zaczęła bić się po policzkach, ale uporczywa ,, wizja '' nie ustępowała. Podniosła się do siadu i spojrzała na łydkę.  To samo. Teraz musiała uwierzyć. Roześmiała się radośnie. Rozejrzała się, była w jakiejś ruinie, ale wyraźnie widziała ślady bytności człowieka - łóżko polowe, szafka, półka z dziwnymi pudełkami, różne miski i inne rzeczy. Usłyszała czyjeś kroki. Na wszelki wypadek podniosła się i szybko schroniła za wpół zawaloną ścianą. Na teren ,, mieszkania '' wszedł David i jakaś kobieta w średnim wieku. Hestia z zaskoczeniem odkryła, że jej skrzydła są szare, nie czarne. Zdołała dostrzec na dłoni obcej numer 1.
- Zniknęła - powiedziała Jedynka.
- Nie, gdzieś tu jest. - skąd on to wie, zastanawiała się dziewczyna. - Wyjdź z ukrycia. Nic ci nie zagraża. - Zero uznała, że tym razem chłopak również nie kłamie. aby zyskać choć trochę szacunku u kobiety, schyliła się i wyprysnęła kilka metrów w górę. Spojrzała nieufnie na numery. 
- Chce mi zaimponować - szepnęła cicho Astra do towarzysza.
- Na to wygląda, ale nie dziwię się - uśmiechnął się. - Jak widzę - zwrócił się głośno do dziewczyny - Już się lepiej czujesz. 
- Jak mnie uleczyliście? - spytała trochę za wyniośle. 
- Och, po co udajesz kogoś innego? Astra jest przyjaciółką Zer, nie zrobi to na niej wrażenia. - Davida nieco znudziło całe to przedstawienie. Dziewczyna zarumieniła się. Zrozumiała, że postąpiła głupio. Wylądowała przed numerami.
- Przepraszam - mruknęła, trzymając się za rękę. Kobieta uśmiechnęła się.
- Nic się nie stało. Jestem Astra. - wyciągnęła do Zero rękę. 
- Hestia. Miło mi... - humor Jedynki nagle się zmienił. Cofnęła szybko dłoń, patrząc na nią wilkiem.
- Astro, Hestia odzyskała honor. Przynajmniej w moich oczach - rozejrzał się, po czym ciszej kontynuował: - Wczoraj wpadłem na pięciu strażników, każdy miał szablodoga. Gdyby nie ona...
- Zachowałeś się kretyńsko! Jeden na dziesięciu? Mogłeś zginąć! - kobieta stała się drażliwa.
- Dwoje na dziesięciu. - poprawił chłopak, ale Astra odeszła szybkim krokiem. Spojrzał na Zero. Kiedy stała tam, pośród gruzów, trzymając rękę i ze spuszczoną głową, wyglądała tak bezbronnie... wiedział, że zachowanie Jedynki ją zabolało. 
- Nie martw się... - próbował ją przytulić, ale odsunęła się.
- Mówiłeś, że winy zostaną mi wybaczone, że wszystko będzie jak dawniej...
- Wybacz, ale nie obiecywałem. - Hestia podeszła do większego kawałka muru i usiadła na nim. Patrzyła się bezmyślnie w ziemię. David nie dawał za wygraną. Usiadł koło niej i objął ją ramieniem.
- Ale postaram się, aby tak było - szepnął jej do ucha. Jego oddech załaskotał dziewczynę w szyję. Już postanowiła. W tym momencie zaufała Zero całkowicie. Oparła głowę o jego bark i siedzieli tak do zachodu słońca.
5. Dziedzictwo.






No cóż... ta seria zasługuje na miano najlepszej fantasty. Pierwszy tom chłopak napisał, mając piętnaście lat. Opowiada ona o chłopcu - Eragonie, wychowywanym w niewielkiej wiosce Carvahall, w spokoju i ciszy. Jest sierotą, uważa się, że jego rodzice nie żyją. Pewnego razu na polowaniu znajduje smocze jajo, i od tego momentu zaczyna się cała wielka przygoda z magią, złym Galbatorixem, Murtaghiem, Bromem i Vardenami. Jest to seria, którą czyta się z zapartym tchem, pragnąc dowiedzieć się jak najszybciej, co kryje się na następnych stronach. Polecam <3

6. Igrzyska Śmierci - Trylogia. 




Taak... ta trylogia trzymała mnie w napięciu przez cały czas. Nie na darmo mówią, że to najlepsza trylogia 2012 roku. Katniss mieszka w 12 dystrykcie. Panuje tu bieda i walka o przeżycie. W czasie dożynek wylosowana została do wzięcia udziału w igrzyskach głodowych jej młodsza siostra, którą kocha nad życie, Prim. Katniss zgłasza się za nią. Razem z nią w drużynie jest Peeta, chłopak, który kiedyś jej pomógł. Czy Katniss przeżyje? Co będzie z Peetą i jej przyjacielem z 12 dystryktu, Gale'm? Co stanie się z jej rodziną? Musicie to przeczytać.

7. Atramentowe Serce - trylogia. 




Kocham te książki. Zawsze, gdy do nich zaglądam, odnajduję coś nowego. Maggie jest córką introligatora Mo, który czytając, wywołuje do życia postacie z książek. Gdy dziewczyna była jeszcze mała, Mo ,, wczytał'' do książki jej matkę, a wyczytał Capricorna, Bastę i Smolipalucha. Brzmi banalnie? Nic z tych rzeczy. Ta trylogia łączy w sobie baśń, miłość, gniew, okrutność, brutalność, opiekuńczość, troskę i wiele, wiele innych. Seria genialna, którą każdy powinien przeczytać.

sobota, 9 lutego 2013

ROZDZIAŁ 3

Hestia stwierdziła, że najlepszym sposobem na zobaczenie, co się dzieje, będzie droga powietrzna. Wzleciała w niebo. Osiadła wysoko na gałęzi, po czym sfrunęła na następny konar, kilkanaście metrów dalej. Szybowała tak z jednego drzewa na drugie, niczym bezgłośny duch. Wreszcie zobaczyła przyczynę dziwnego zachowania szablodogów. Na polanie znajdowało się pięciu strażników i tyle samo zmutowców. Zwierzęta utworzyły krąg wokół postaci dzierżącej w ręce ostrze. Zaciekle atakowały numer. dziewczyna nie wiedziała, jaki on był, bo skrzydła ukryte miał pod koszulą, zresztą w mroku kończącego się dnia i tak nie rozróżniła by odcienia, a ręce okrywały skórzane rękawiczki... zmroziło ją. To był ten nieznajomy, który uratował ją przed gnębiaczami. Nagle w jej głowie pojawiło się wspomnienie Steiry. O nie, nie tym razem. Teraz nie ucieknie jak tchórz. Pomoże mu, bo on pomógł jej. Powoli wyciągnęła nóż z pochwy. Ciemność ledwo pozwalało ujrzeć jej klingę. Była długa, dla praktyczności. Uśmiechnęła się złowrogo. Dzisiaj też będzie użyteczne, pomyślała, i z dzikim okrzykiem skoczyła na dół. 

* * *

Strażnicy i Zero wzdrygnęli się, kiedy dziewczyna wylądowała na ziemi. Potem w ułamku sekundy walka rozgorzała na nowo, ale teraz bardziej zacięcie. Hestia dosyć często ćwiczyła ruchy obronne, z nożem i bez, ale robiła to tylko dla rozrywki, nie sądząc, że kiedykolwiek jej się to przyda. Raniła szablodoga w bok, upadł z jękiem, błyskawicznie cięła pysk drugiego i rozpłatała mu nos. Inny zmutowiec drapnął ją w udo, pozostawiając głęboką szramę. Krzyknęła cicho. Pchnęła zwierzę w pierś, zabijając na miejscu.Nieznajomy chłopak tymczasem rozprawiał się ze strażnikami. Jego płynność ruchów i celność ciosów była perfekcyjna. Hestia zastanawiała się, czy sam się tego nauczył. Ta chwila nieuwagi wystarczyła, aby szablodogi rzuciły się na nią. Dziewczyna ciężko padła na podłoże. Na ręce, którą usiłowała chronić szyję, uwiesiły się dwa zwierzęta. Inny zaczął gryźć jej łydkę. Zaczęła histerycznie wrzeszczeć z bólu, ale też z przerażenia. Kilka chwil później zacisk szczęk zmutowców zaczął słabnąć. Trzy sekundy później, kiedy dziewczyna już mdlała z cierpienia i strachu, szablodogi oderwały się od                        niej. Usłyszała ostatnie jęki zwierząt i zapadła cisza. Ktoś do niej podszedł i uklęknął przy niej. 
- Żyjesz? - zapytał Zero. 
- Tak, ale moja ręka... i noga...
- Spokojnie. Zaufaj mi, a przyrzekam, że wszystko będzie... - Hestii urwał się film.


* * *

Obudziła się w swojej kryjówce. Leżała na łóżku, a całe pomieszczenie było dość zadymione. Z zaskoczeniem i niepokojem odkryła, że na jej skrzynie siedzi chłopak i coś gotuje w misce. 
- Ty... - jęknęła zachrypniętym głosem - Co tu robisz?
- Obserwowałem cię już od dłuższego czasu. Kilka razy widziałem, jak tu wchodzisz. 
- Uch... ale ja... tak uważnie się rozglądałam... - podłamała się. Myśl, że w każdej chwili ktoś mógł ją spokojnie obserwować, gdy czuła się bezpieczna... 
- Nie przejmuj się. Wszystkie Zera mówią, że umiem podkradać się najciszej. Ale i tak niestety powinnaś bardziej uważać. - Hestia poruszyła się. Jej lewą rękę i łydkę przeszył ból. Sapnęła cicho. Spojrzała w dół. Jej członki były zabandażowane jakimiś jasnymi liśćmi. 
- Przyspieszą gojenie - skomentował chłopak. 
- Ja... dziękuję. 
- Nie, to ja dziękuję. Gdyby nie ty, raczej nie zwyciężyłbym w tej walce. I przełamałaś swój lęk. Myślę, że twoje tchórzostwo sprzed lat zostanie ci wybaczone. 
- Skąd ty... - zaniemówiła.
 - Twoja historia jest bardzo znana. Przekazuję się ją każdemu nowemu Zeru. Nikogo nie obchodzi, że byłaś dzieckiem, że miałaś prawo się przerazić. Jeżeli Zera się znają, pomagają sobie, bez względu na wiek. To najważniejsza zasada. Od czasów twojego przypadku. - dziewczyna zastanawiała się nad słowami obcego. Została ikoną tchórzostwa, hańby, potępienia przez społeczeństwo. Zamknęła oczy. ,, Nikogo nie obchodzi, że byłaś dzieckiem, że miałaś prawo się przerazić. ''. Tak, ten świat był okrutny. 
- No. gotowe. - chłopak postawił jej miskę na komódce, obok położył łyżkę. - Jedz ostrożnie. Jest bardzo gorące, ale szybko odnowi ci siły. - Hestia nie wiedziała, co jest w naczyniu, ale pachniało bardzo smakowicie. Nagle brzuch ścisnął jej gwałtowny skurcz. Skrzywiła się. Głód powrócił z podwojoną siłą. 
Podniosła się ostrożnie. Zero przyrządził jej prosty bulion, w środku pływało nieco zieleniny i kilka kawałków mięsa, dość dużych, by się nimi nasycić. Spojrzała na niego z wdzięcznością i zaczęła jeść. Po chwili spytała: 
- A właściwie jak masz na imię? Nie przedstawiłeś się.
- Jestem David. Syn numerów 5 i 6. 
- Hestia. - popatrzyli na siebie. - Jak się dowiedziałeś, czyim jesteś dzieckiem? 
- Moja opiekunka ich widziała. Ojciec podobno rzucił mnie na bruk, miał nadzieję, że mnie zabije. Podobno kiedy powiedział żonie o tym, co zrobił, płakała przez kilka dni. No wiesz, każda matka kocha swoje dziecko, i inne bzdury. - uśmiechnął się sztywno, spuszczając wzrok. - No, ale żyję. 
- Opowiedz mi o sobie więcej - poprosiła. Była zaciekawiona losami chłopaka. 
- No cóż... opiekunka podniosła mnie z ziemi, myślała, że jestem martwy, ale wyczuła mój oddech, no i... dorastałem w mieście. W lesie nie byłem nigdy. Dopiero gdy skończyłem 14 lat, zacząłem zapuszczać się tu, pod osłoną nocy. Potem upolowałem pierwszego królika - zaśmiał się cicho. - Był pyszny... Najgorszym momentem w moim życiu było jedno z pobić prze gnębiaczy... złamali mi wtedy bark i spowodowali wylew w klatce piersiowej... Ledwo z tego wyszedłem, wszystko dzięki Marze... jest dla mnie jak matka. - westchnął. Hestia domyśliła się, że mówi o opiekunce. 
- A najlepszy moment twojego życia? David rozmarzył się.
- Pamiętam, że znalazłem w śmietniku kawałek pączka z marmoladą. Jego smak... był cudowny. - dziewczyna uśmiechnęła się słabo. - A ty miałaś jakiś najlepszy moment w życiu?
- Nie, chyba nie. No, spotkałam ciebie. Jesteś pierwszym numerem, który rozmawia ze mną od siedmiu lat. A tak poza tym to moja egzystencja ciągnie się dość monotonnie. Polowania, ciągła obawa, czujność, robienie strzał... i myśli. Jestem z nimi sama, w ciszy. Chciałabym się nimi z kimś podzielić...
- Chętnie ich wysłucham.
Zapadła cisza.
- Ten atak... to samotny bunt? zapytała Hestia. 
- No, nie do końca samotny - Zero mrugnął okiem. Ale owszem. Zobaczyłem ich w pobliżu twojej kryjówki. Nie mogłem przecież pozwolić, żeby ją odkryli. Ani aby ciebie atakowali, kiedy byłaś sama. Dlatego postanowiłem zareagować pierwszy.
- Och... dlaczego się tak o mnie troszczysz?
- Zera sobie pomagają.
- Ale nie aż tak.
- Nawet tak. Wspieramy się nawzajem. Jak tylko możemy. 
- To znaczy, że mam wobec ciebie dług wdzięczności. 
- Odrobiłaś go, pomagając mi w walce. 
- Tak, ale ty uratowałeś mnie od wykrwawienia się. I opatrzyłeś mi rany, przygotowałeś pyszną zupę... dziękuję. Że tyle dla mnie robisz. Jeżeli będę miała możliwość się odwdzięczyć, przyrzekam, że ci pomogę. Nie ważne, w jak bardzo beznadziejnej sytuacji się znajdziesz. - chłopak uśmiechnał się. 
- Chyba będę się zbierał. Za kilka godzin będzie świt. Wpadnę w dzień, zmienić ci opatrunki i coś zrobić do jedzenia. - Hestia chciała coś powiedzieć, jednak on jej nie pozwolił. - Nie wychodź stąd. Zajmę się tobą, dopóki rany się nie zagoją. Nie dziękuj. Uważam to za swój obowiązek. Zostań tu, proszę. Do zobaczenia. - jeszcze raz na nią spojrzał i zaczął schodzić po drabince. 
- Czy... czy zabiliśmy wszystkich? - spytała jeszcze dziewczyna. David spojrzał jej głęboko w oczy, i już znała odpowiedź.