ROZDZIAŁ 4
Hestia posłuchała słów Zero. I tak nie dałaby rady wspiąć się po sznurze z takimi obrażeniami. Westchnęła i z pęka ziół zawieszonych na ścianie wzięła kilka liści i zaparzyła herbatę. Z wdzięcznością odkryła, Ze David zostawił jej całkiem duży zapas wody. Podeszła do skrzynie i wyjęła z niej złotą broszkę. Lubiła się jej przyglądać, w świetle pochodni cudownie się mieniła. Usiadła na łóżku, popijając gorący płyn. Zastanawiała się, czy może całkowicie zaufać chłopakowi. W mieście byłoby to oczywiste, Zera pomagały sobie zawsze i wszędzie. Ale tu... otrząsnęła się. Po co król miałby nasyłać na mnie swoich agentów? W końcu jestem tylko Zerem, pomyślała i cicho zaśmiała się ze swego sarkazmu. W końcu postanowiła iść spać. Zgasiła wszystkie pochodnie, prócz jednej, na tyle długiej, że Hestia uznała że nie wypali się cała do rana. Mimo, że była późna wiosna, chłód nocy był odczuwalny nawet tutaj. Zwinęła się w kłębek i nakryła kocem. Z myślą, że musi zdobyć nowe łuczywa, zasnęła.
* * *
Obudził ją szczur, który jakimś cudem dostał się do komory. Otworzyła oczy i niczym drapieżny tygrys rzuciła się na niego. Upadła ciężko na kamień, jęcząc głośno, zapomniała bowiem o swoich ranach, które się otworzyły. Leżała na ziemi, krwawiąc i drżąc. W końcu postanowiła wstać, ledwie jej się to udało. Odsłoniła liście na swej ręce i zobaczyła paskudne, krwawiące obficie obrażenie. Miejscami widziała swoje mięśnie, a kilka centymetrów od nadgarstka widniała odsłonięta kość. Zakryła z obrzydzeniem rękę. Łydka wyglądała podobnie. Muszę coś z tym zrobić, inaczej wykrwawię się na śmierć, pomyślała z niepokojem. Zauważywszy pojemnik z wodą, Hestia wzięła go i ostrożnie zaczęła lać na rękę płyn. Krzyknęła. Nigdy jeszcze nie czuła tak piekielnego bólu, ale kontynuowała. Po jej twarzy spływały łzy, kiedy zabrała się za nogę. Znów zawyła, zaciskając zęby. Wreszcie skończyła, w pojemniku zostało jeszcze trochę wody, której się napiła. Woda, która sprawiała jej tyle bólu, teraz, przepływając przez gardło była niczym niebiańska ambrozja. Spojrzała w dół. Krwawienie znacznie ustało, nadal jednak po nodze i ręce spływały strużki krwi. Miała nadzieję, Ze David szybko się zjawi i coś zrobi.
* * *
Trzy godziny później była w stanie swoistego transu. Nie straciła przytomności, lecz nie była świadoma otaczającego ją świata. Wtedy przyszedł David.
- Hestio!... hej, to ja! Wszystko w po... - umilkł, widząc krew na podłodze. Zrozumiał, że dziewczyna była bliska wykrwawienia. Siedziała na łóżku, podbiegł do niej. Zaczął uderzać ją w policzki. Gdy to nic nie dało, chlusnął jej w twarz resztką wody. Kiedy i to nie poskutkowało, stwierdził, że nie ma wyjścia. Zmienił jej szybko opatrunki, dodając pod liście specyficzną watę powstrzymującą upływ krwi, związał dość mocno sznurkami i podniósł ją. Wziął pochodnię i trzymając ją w zębach zleciał z półki. Omal nie zgasła. Zaczął biec korytarzem, a kiedy znalazł się w komorze, nie zważając na niebezpieczeństwo wystrzelił przez tunel w niebo. Jego skrzydła były zwinniejsze niż Hestii, dlatego odpowiednio manewrując udało mu się wylecieć z przesmyku. Pofrunął prosto do miasta.
* * *
David wylądował w dobrze znanym i w miarę bezpiecznym miejscu. Było to ciemne i zapuszczone podwórko, dookoła stały wraki kamienic, jeszcze mieniące się blaskiem dawnej świetności. Mieszkało tu kilka Zer i jedna bezdomna Jedynka, która chętnie im pomagała. Była to Astra, czterdziestoletnia przyjaciółka Mary. Jedynkom bardzo trudno było znaleźć pracę, a gdy kobieta straciła posadę w fabryce, nie została nigdzie przyjęta. Tak więc zaprzyjaźniła się z czarnoskrzydłymi i pomagała im, jak mogła. Jej też dał się odczuć głód i chłód, a także odrzucenie przez ludzi i nawet własną rodzinę, gdy ta zobaczyła ją z jego opiekunką. David udał się właśnie do niej, wiedział bowiem, że posiada skromny, ale zawsze zapas leków różnej maści. Podejrzewał, że zdobyła je z kradzieży, ale to nie miało żadnego znaczenia.
- Astro! Astro, szybko! Zaraz się wykrwawi... - przyniósł Hestię pod próg jej mieszkania.
- Co się stało?
- Szablodogi. Lewa łydka i ręka. Wczoraj - chłopak szybko opisał sytuację.
- Wczoraj... rany powinny się choć częściowo zasklepić, a nie krwawić... opatrzyłeś ją złotoliściem, bardzo dobrze... nadal jednak nie rozumiem, dlaczego...
- Ja też nie. Znalazłem ją w transie, próbowałem ją ocucić, ale się nie udało. Masz cokolwiek, co uratowałoby jej życie?
- Najlepszym sposobem byłoby przetoczenie krwi. Ale jeszcze trzeba wiedzieć, jakiej.
- Zaczekaj chwilę. - David rozejrzał się, wziął kilka głębokich oddechów i dotknął skroni dziewczyny. Wzdrygnął się, nie przerwał jednak kontaktu. Po chwili, sapiąc głośno ze zmęczenia, powiedział:
<wycięty fragment>
<wycięty fragment>
odchylił opatrunki Hestii. Jej rany, okropne przed momentem, teraz wyglądały znacznie lepiej. Nagle sobie coś przypomniał.
- Woda... na ziemi widziałem mnóstwo wody... Pewnie polewała nią rany. To znaczy...
<wycięty fragment>
* * *
<wycięty fragment XD>
* * *
Hestia otworzyła oczy. Światło dnia oślepiło ją, zasłoniła oczy lewą ręką. Coś się zmieniło, pomyślała. Ręka. Już nie boli. Odsłonił opatrunek. Nie było widać nawet najmniejszego po okropnym obrażeniu. Jak to możliwe? Przez chwilę nie dowierzała zmysłom, zaczęła bić się po policzkach, ale uporczywa ,, wizja '' nie ustępowała. Podniosła się do siadu i spojrzała na łydkę. To samo. Teraz musiała uwierzyć. Roześmiała się radośnie. Rozejrzała się, była w jakiejś ruinie, ale wyraźnie widziała ślady bytności człowieka - łóżko polowe, szafka, półka z dziwnymi pudełkami, różne miski i inne rzeczy. Usłyszała czyjeś kroki. Na wszelki wypadek podniosła się i szybko schroniła za wpół zawaloną ścianą. Na teren ,, mieszkania '' wszedł David i jakaś kobieta w średnim wieku. Hestia z zaskoczeniem odkryła, że jej skrzydła są szare, nie czarne. Zdołała dostrzec na dłoni obcej numer 1.
- Zniknęła - powiedziała Jedynka.
- Nie, gdzieś tu jest. - skąd on to wie, zastanawiała się dziewczyna. - Wyjdź z ukrycia. Nic ci nie zagraża. - Zero uznała, że tym razem chłopak również nie kłamie. aby zyskać choć trochę szacunku u kobiety, schyliła się i wyprysnęła kilka metrów w górę. Spojrzała nieufnie na numery.
- Chce mi zaimponować - szepnęła cicho Astra do towarzysza.
- Na to wygląda, ale nie dziwię się - uśmiechnął się. - Jak widzę - zwrócił się głośno do dziewczyny - Już się lepiej czujesz.
- Jak mnie uleczyliście? - spytała trochę za wyniośle.
- Och, po co udajesz kogoś innego? Astra jest przyjaciółką Zer, nie zrobi to na niej wrażenia. - Davida nieco znudziło całe to przedstawienie. Dziewczyna zarumieniła się. Zrozumiała, że postąpiła głupio. Wylądowała przed numerami.
- Przepraszam - mruknęła, trzymając się za rękę. Kobieta uśmiechnęła się.
- Nic się nie stało. Jestem Astra. - wyciągnęła do Zero rękę.
- Hestia. Miło mi... - humor Jedynki nagle się zmienił. Cofnęła szybko dłoń, patrząc na nią wilkiem.
- Astro, Hestia odzyskała honor. Przynajmniej w moich oczach - rozejrzał się, po czym ciszej kontynuował: - Wczoraj wpadłem na pięciu strażników, każdy miał szablodoga. Gdyby nie ona...
- Zachowałeś się kretyńsko! Jeden na dziesięciu? Mogłeś zginąć! - kobieta stała się drażliwa.
- Dwoje na dziesięciu. - poprawił chłopak, ale Astra odeszła szybkim krokiem. Spojrzał na Zero. Kiedy stała tam, pośród gruzów, trzymając rękę i ze spuszczoną głową, wyglądała tak bezbronnie... wiedział, że zachowanie Jedynki ją zabolało.
- Nie martw się... - próbował ją przytulić, ale odsunęła się.
- Mówiłeś, że winy zostaną mi wybaczone, że wszystko będzie jak dawniej...
- Wybacz, ale nie obiecywałem. - Hestia podeszła do większego kawałka muru i usiadła na nim. Patrzyła się bezmyślnie w ziemię. David nie dawał za wygraną. Usiadł koło niej i objął ją ramieniem.
- Ale postaram się, aby tak było - szepnął jej do ucha. Jego oddech załaskotał dziewczynę w szyję. Już postanowiła. W tym momencie zaufała Zero całkowicie. Oparła głowę o jego bark i siedzieli tak do zachodu słońca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz